A teraz do mody:
W piątek miałyśmy szanse zobaczyć kolekcję Andrzeja Lisowskiego - Delikatessen. Był to pierwszy pokaz z Alei projektantów i jakby tu powiedzieć... nie najlepszy. Męskie koszule nie zachwycały ani krojem ani bardziej deseniem. Czarno-białe kwiatuszki czy paseczki zdecydowanie nie będą hitem sezonu. Udało się jednak Lisowskiemu zrobić parę ciekawych kamizelek/narzutek. Małe pocieszenie biorąc pod uwagę banalność reszty kolekcji.
Nastroje polepszyła Moniki Ptaszek. Projektantka przedstawiła nam trzecią kolekcję w swojej karierze. Składały się na nią tank topy, koszulki z cekinów, zdekonstruowane spodnie i t-shirty oraz wprost genialne kurtki nabijane ćwiekami. Brzmi odważnie,ale efekt był piorunujący. Z pewnością nie są to ubrania dla wątłych chłopców lecz dla prawdziwych mężczyzn, którzy w cekinach nie będą wyglądać zniewieściale. Poza tym wspomniane świecidełka nie przywodziły na myśl gorączki sobotniej nocy i Johna Travolty, ale raczej rycerza ciemności- odważnego i pewnego siebie. Stylizacje dały bardzo wzmocniony przekaz, jednak gdyby poszczególne elementy zmieszać z garderobą przeciętnego faceta wyglądałyby genialnie.
Następny pokazał swoje prace nowy ulubieniec polskiego światka mody- Łukasz Jemioł. Każda osoba na widowni mogła przyjrzeć się jego wypielęgnowanej buzince, bo niczym Lagerfeld przeszedł się między modelkami do końca wybiegu. Nic tylko podziwiać...
A co do jego dzieł- niewątpliwie piękne,kobiece i eleganckie. W całej kolekcji jednak nie było ani momentu zaskoczenia - te same chwyty,które stosował już wcześniej - tu harfa, tu upięcie a tu drapowanie,takie zabiegi dodają uroku każdej sukience,ale nie są zbyt pomysłowe. Wielki plus za użycie koloru, kolekcja dzięki ognistemu pomarańczo-czerwonemu zyskała na żywotności. Podsumowując Jemioł to taki drugi Zień. Gdyby jednak polskie prezenterki i dziennikarki nosiły „Jemioła” świadomość modowa w Polsce byłaby na dużo większym poziomie.
W piątek gościem specjalnym był absolwent Wydziału Mody W Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych w Antwerpii, najlepszej szkoły projektowania na świecie - Thorbjorn Uldam. Ekscytacja przed jego pokazem była ogromna, gdyż dyplomy studentów, którzy kończą antwerpski uniwersytet definiują modę na nowo a oni sami praktycznie od razu zyskują światową sławę.
Pokaz otworzyła marynarka zrobiona ze słomy. I była najciekawszym elementem kolekcji. Był to w ogóle jedyny pokaz,a przynajmniej tak nam się wydawało, gdzie kluczowym elementem pokazu jest pierwsza pozycja a końcowa jest swoistym podsumowaniem. We wszystkich polskich pokazach projektanci najlepsze zostawiają na koniec.
Dalsza część kolekcji składała się z a la piżamowych zestawów (nie to co lubimy) i wspaniałych swetrów. Dzianina, z której zostały zrobione była bardzo dobrego gatunku, wyglądała na tak miękką i ciepłą, że autentycznie chciałyśmy wyskoczyć z krzeseł i przytulić się do modeli... A może to chodziło o to jak bardzo byli przystojni... Mimo świetnego wstępu dalsza część była troszkę nieciekawa.
Pokaz kończył sweter zrobiony z wełnianych kulek. Bardzo konstrukcyjny i bardzo Antwerpski.
Ciąg dalszy relacji z FW nastąpi wkrótce!
koncepcja kolekcji Andrzeja Lisowskiego byla bardzo ciekawa, a pokaz Uldama jako jedyny mnie urzekl
OdpowiedzUsuńit's good to have you back Girls :)
OdpowiedzUsuńten bąbelkowy sweter aż chce się dotknąć. sama chętnie włożyłabym go na siebie
OdpowiedzUsuństudenciak z antwerpii najbardziej twórczy :)
OdpowiedzUsuńDaria:pomysł z inspiracją pokazu był ciekawy,ale wg mnie interpretacja całkiem nudna.
OdpowiedzUsuńA kolekcja Uldama to moda,ktorej nie widzi się w Polsce zbyt często.